Sprawdź najnowsze posty również na: https://www.instagram.com/sayto_blog_z_pasja/

Prezent z dwóch tygodni dziubania - Schleich Custom Lucky

by - grudnia 25, 2020

Za każdym razem, kiedy zabieram się za malowanie kolejnego customa, obiecuję sobie, że tym razem wezmę się za coś lekkiego, przyjemnego, prostego, na totalnym chillu. Kończy się na tym, że błądzę po internecie wśród najdziwniejszych wzorów maści i odmian, nieustannie podnosząc poprzeczkę, bo wydaje mi się, że bez masy zawijasów oraz specyficznych plam zanudzę się na śmierć - też tak macie? Zatem oto najnowszy efekt tych knowań, bożonarodzeniowy prezent, tarantowaty wałach treningowy SCHLEICH z 2011 roku.

Sam model bardzo mi się podoba, ma dobre proporcje, świetną fakturę, jedynie kłoda jak na mój gust jest nieco wydłużona. Do tego problem z optycznym rozmiarem owijek, standard. Poza tym odnoszę wrażenie, że oczy, patrząc na wprost, są lekko asymetryczne.
Niestety nie posiadam zdjęć konia sprzed przeróbki, jednak nie był mocno zniszczony, w stanie podobnym do zdjęcia firmowego powyżej.
Lucky - dosłownie szczęściarz, bowiem wbrew wszelkim pozorom jest dla mnie prawdziwym aniołem. Nie brykał, nie rozbryzgiwał farby, nie gryzł się z pastelami, cierpliwie znosił wszelkie zabiegi pielęgnacyjne, nie prezentował na wierzchu każdego, najmniejszego niedociągnięcia, a wszelkie spory szybko gasły w zarodku. Chociaż kosztował mnie ogrom katorżniczej pracy nad szczegółami i niezłomnego trudu, to prawie cały czas oznaczało naprawdę przyjemny, twórczy wysiłek, bez wzajemnego mordowania się.
Lucky to dotychczas największy projekt w mojej karierze artystycznej. Za modela posłużył mi duński ogier sportowy, Loris Flashpoint Af'Lyn. Poświęciłam na jego malowanie w ciągu około 2 tygodni z pewnością ponad 24 godziny, zaklęte już na wieki w tym ciele. Między innymi dlatego z bólem się z nim rozstaję. Pewien żywy koń bardziej potrzebuje tych pieniędzy.
Porządne wykonanie maści tarantowatej rzeczywiście oznaczało godziny spędzone nad dziubaniem w pocie czoła każdej kropki, łatki i kreski zdrętwiałymi rękoma. Na początku praca idzie bardzo wolno, w miarę wyrabiania sobie pojęcia na temat geometryczności ułożenia łatek u danego konia, które przydaje się zwłaszcza podczas malowania obszarów niewidocznych na zdjęciach poglądowych, mogłam przyspieszyć, lecz wciąż niewiele. A wyobraźcie sobie, że to jeszcze nie koniec! Każdą taką plamkę trzeba było później odpowiednio pocieniować, wygłaskać, by uzyskać realistyczny efekt, z którego, nawiasem mówiąc, jestem tu bardzo dumna. 
Z drugiej strony ten leopardzi wzór idealnie tuszuje wszelkie niedociągnięcia - wręcz przeciwnie, większość z nich czyniła go jeszcze piękniejszym! Oczywiście nie oznacza to, że zadowolona machałam czarną farbą na chybił-trafił każdą skazę. W użyciu ciągle była też biała farba do zakrywania różnego rodzaju zabrudzeń i... niebieskich niteczek. Naprawdę nie mam bladego pojęcia, skąd one się tam wzięły, ale na etapie nakładania podkładu były wybitnie irytujące. Cały czas odnosiłam też wrażenie, że farba wyjątkowo mocno zbryla się w grudki i smugi, lecz ostatecznie custom jest całkiem gładki w dotyku...
W grzywie i ogonie znajdują się liczne czarne kosmyki, a reszta dla odróżnienia na tle sierści ma żółtawy nalot. Jakoś nie jestem przekonana do ,,pajęczynki" na ogonie, jednak nie miałam lepszego pomysłu, jak to przedstawić. 
Róż i czerń bardzo fajnie zblendowały się na pysku wśród licznych czarnych łatek, chrapy są dodatkowo nabłyszczone. Odnoszę wrażenie, że cały Lucky składa się z tysięcy szczegółów. Zadbałam o jasne kasztany, o których ciągle zapominam, ciemne wnętrze uszu i ich końcówki, chrapy, także delikatny róż wokół oczu. Złote owijki, choć wielokrotnie pokrywane matowym werniksem, wciąż mają piękny, delikatny połysk.  
Za to największą zaletą kopyt jest to, że... są najmniej widoczne. Mówię serio. Tym razem prócz usunięcia napisów, co zresztą w niektórych miejscach musiałam dla bezpieczeństwa odpuścić, i lekkiego starcia żył na pysku wpadłam na pomysł dorobienia temu customowi strzałek. Jak powiedziałam, tak zrobiłam, szkoda tylko, że już na etapie ze skończoną maścią i cieniami, nożykiem do tapet (skalpela nie chcieli mi sprzedać. Czy ja wyglądam na seryjnego mordercę?). Całe szczęście nie zniszczyłam żadnej innej partii ciała - jak mówiłam, to jest Lucky - a największym plusem tych wyrzeźbionych strzałek, tudzież kilku niesymetrycznych rowków, jest fakt, że pod warstwą farby i pasteli są praktycznie niedostrzegalne. Następnym razem muszę się bardziej postarać. 
Jest to również pierwszy custom, który miał zaszczyt podróżować ze mną nad Bug, gdzie spędziliśmy tegoroczne święta. Tam też w międzyczasie został dokończony. Jedno, jedyne załamanie nerwowe w całym procesie malowania przeżyłam po (teoretycznie) ostatnim werniksowaniu.
Folia bąbelkowa przykleiła się do łopatki. Siostro, papier ścierny, dalejże, farba... Na początku czujesz się jak największy zbrodniarz świata, ale w końcu, jeżeli nie dasz się ponieść emocjom, wszystko wychodzi na prostą. Jak to ja, zapomniałam jeszcze o srebrnej farbie, więc w przypadku podków postawiłam na improwizację. I wiecie co? Gloss i szara farba to był strzał w dziesiątkę! 
Dzięki temu Lucky załapał się też jako pierwszy na małą, świąteczną sesję zdjęciową. Niewykluczone, że jeśli starczy mi czasu, planuję kolejną, ponieważ ten aspekt posiadania figurek spodobał mi się niemal tak bardzo, jak samo malowanie. Podobnie wymaga sporo kreatywności, sprawności manualnej i... zwinności. Oczywiście bez dobrego aparatu ani rusz, jednak spokojnie - z moich doświadczeń wynika, że obiektyw w telefonie już od 400-500 zł na początek wystarczy. 
Skojarzenia z królem lwem nie są tu przypadkowe...
Dej kawałek serniczka!
W tle niestety wciąż buro-zielono. Śnieg wprawdzie spadł tamtej nocy, jednak do rana nie dotrwała ani jedna zaspa. Z drugiej strony, biały koń na białym tle, w pochmurny dzień... nie widzę dużych szans powodzenia.
Stwierdzam, że poza Lucky'ego jest genialna. Pełna skupienia, harmonii, równocześnie pewnej dynamiki. Widać, że idzie jakby z wiatrem, stawia pierwszy, pewny krok w świat.
Kusi mnie, żeby wstawić tu mema z kategorii ,,oczekiwania vs rzeczywistość"


Koniecznie dajcie znać w komentarzach, jak wam się podoba prezent, a co byście poprawili. Przesyłam mnóstwo siły na dobre spędzenie tego wolnego czasu i do zobaczenia!

Poczytaj też:

You May Also Like

6 Komentarzy

  1. Piękny! Tak, ja mam dokładnie to samo – planuję zrobić zwykłego gniadosza, a wychodzi jakiś perłowy. Albo izabelowaty. Ja już nie umiem zrobić zwykłych maści, albo przynajmniej zwykłych odmianek.
    Hm, jedynie coś ta prawa strona głowy… dziwnie wygląda – czarne z białą obwódką wokół ciemnego oczka. Trochę te oko mi przypomina łatkę/plamkę czy coś tam, a nie oko. c: Ale jak już się przyzwyczaiłam, to całkiem ładnie :D
    Życzę wesołych Świąt, szczęśliwego Nowego Roku i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja preferuję ciemniejsze, ale też niezwykłe maści, jasne zwykle strasznie się brudzą :P
      Z prawej strony pewnie powinno być więcej czarnego. Podczas malowania głowy prawdopodobnie patrzyłam równocześnie na zdjęcia dwóch różnych koni i taki efekt :') Dziękuję bardzo, i wzajemnie!

      Usuń
    2. Hm, u mnie problemu z brudzeniem nie ma jakoś c:
      Aaa, to dokładnie, jak raz u mnie – a dokładnie z Calicą (https://gold-horses.blogspot.com/2020/11/custom-calica.html). Na początku myślałam, że na zdjęciach poglądowych to jeden, ten sam koń, a okazało się, że tylko kolorki miał te same – ale wzór już nie :'). Trochę mnie to raziło w oczy i od już jakiegoś czasu Calica jest Karą :).
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Ja często wybieram wręcz prostsze maści, bo mam wrażenie, że coś zepsuję. Brak mi jakoś odwagi do modeli. Tak, mówi to osoba, która bez krępacji tnie je nożyczkami c'x
    Maść wyszła przepięknie, wygląda nie tylko bardzo ładnie, ale wręcz jak fabryczna.
    Jeśli chodzi o pajączka na ogonie, to szkoda trochę, że wyszedł tak dziwnie, no ale trzeba eksperymentować. Sama czasem pluję sobie w brodę, że dodałam coś, co zbrzydziło model, no ale czegoś się przy tym nauczyłam przynajmniej c:
    Nie podobają mi się oczy, są jakieś takie niekształtne. Kopytka też, takie jednokolorowe i z rozmytą koronką, bez wyraźnych włosów. W skórze na pysku nie podoba mi się, że ma czarne plamy zamiast szarych, jak miałyby prawdziwe taranty.
    Czepiam się szczegółów, ale to właśnie dlatego, że tarant mi się niezwykle podoba i strasznie szkoda tych detali, które zamiast być oprawą, to trochę uroku mu ujmują.
    Ogólne wrażenie mam bardzo pozytywne :)
    Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam odwrotnie - strasznie boję się cokolwiek ciąć, doklejać, ale machać pędzlem mogę jak Picasso :P Plamy w rzeczywistości są bardziej szare niż czarne. Tyle mogę powiedzieć, bo reszta twoich uwag jest słuszna i jedyny argument, jaki przychodzi mi do głowy, to ,,nikt i nic nie jest idealne" :)
      Dziękuję bardzo za pochwałę i absolutnie nie mam ci za złe krytyki, takie spostrzeżenia bardzo pomagają mi w rozwoju - dzięki temu wiem, na co zwrócić uwagę przy następnych customach. Dziękuję ślicznie.

      Pozdrawiam i wzajemnie, szczęśliwego Nowego Roku!

      Usuń

Dziękuję bardzo za odwiedziny na blogu. Zostaw po sobie ślad!
Pamiętaj tylko o netykiecie ;)