Edukacja domowa i socjalizacja? Walka o przetrwanie dzieci
Socjalizacja to gorący temat podczas każdej rozmowy o edukacji domowej. Media cały czas prześladują nas tym terminem, odmienianym we wszystkich przypadkach. To ulubiony argument przeciwników ED, na wielu płaszczyznach dawno obalony. Wciąż jednak pojawiają się wątpliwości, jak takie dziecko ma radzić sobie z wszelką krytyką i niestosownym zachowaniem innych ludzi; w końcu na naszej drodze nie spotkamy wyłącznie aniołów. Czy dzieci w nauczaniu domowym będą potrafiły się bronić?
Jeżeli spotkamy się z taką filozofią, wystarczy zadać sobie jedno, łopatologiczne pytanie: dlaczego w takim razie dzieci z rodzin patologicznych lub niewłaściwych środowisk koleżeńskich, które mają okazję na co dzień obserwować i bardzo często doświadczać na własnej skórze biedy, krzyków, przemocy, molestowania, manipulacji, gwałtu i różnego rodzaju uzależnień w zdecydowanej większości podzielają los swoich rodziców (bądź rówieśników) i lądują pod mostem, a nie zostają milionerami? Pomińmy tu chlubne wyjątki. Według logiki przeciwników ED te dzieciaki powinny mieć największą motywację i osiągać więcej od swoich przyjaciół, pomimo przeciwności losu. Jednak praktyczna rzeczywistość na każdym kroku temu zaprzecza.
Mimo to wiem, że sporej części z Was takie tłumaczenie nie wystarczy.
Świat się rozszerza
Kucyki są złe! Kucyki są złe! - po korytarzu niosły się echem okrzyki bojowe moich rówieśników z klasy. Wtedy ganiałam się z nimi po całej szkole, by dopaść i wybić to zdanie z głowy. Oczywiście absolutnie nie traktowałam tego poważnie, była to jedna z naszych ulubionych zabaw w klasie.
Ale w praktyce moje życie towarzyskie ograniczało się do tej jednej igraszki. Na przerwach większość czasu spędzałam na uboczu, żując drugie śniadanie. Sporo czasu przesiedziałam w ławce sama. Byłam nieśmiałym cieniem błąkającym się za grupą, czasem trędowatym, który nie miał prawdziwych wrogów ani przyjaciół, i przeciętną kujonką - często jeździłam na różnego rodzaju konkursy z języka polskiego, potem także biologii.
Nie to, żeby mi to przeszkadzało! Czułam się dobrze. Świadomie wybrałam taki styl bycia, nie próbowałam na siłę wpasować się do grupy. Prawie nigdy nie czułam jakiejś szczególnej więzi z ludźmi, z którymi łączył mnie tylko wspólny numerek klasy i rok urodzenia, a i to nie zawsze. Mimo wszystko czasami śniłam na jawie, jakby to było móc do wszystkich zagadać bez obaw.
Gdzieś w trzeciej lub czwartej klasie nawiązałam pierwszą poważną, aczkolwiek toksyczną znajomość. Stałam się swego rodzaju ,,przydupasem", czasem kozłem ofiarnym. Przez wiele lat godziłam się na to wszystko, by nie stracić poczucia przynależności. Wydawało mi się, że jeżeli zakończę ten związek, to już nigdy nie uda mi się wejść w inne relacje. W końcu jednak zebrałam się w sobie i oficjalnie zerwałam z tą przyjaciółką. Dodam, że niedługo potem znowu się do siebie zbliżyłyśmy - ale wtedy już byłam silniejsza i nie pozwoliłam się zdominować.
Pod koniec podstawówki miałam już własne, silne kółko koleżeńskie, które, nawiasem mówiąc, przetrwało do dziś w niezmienionym składzie. Poza tym jednak ciężko przychodziły mi kontakty z innymi ludźmi w szkole i nie byłam szczególnie aktywnym uczniem.
W liceum dość szybko znalazłam sobie dwie nowe przyjaciółki i paru znajomków. Równocześnie jeszcze mniej angażowałam się w życie szkoły i powoli zamykałam w sobie. Wtedy w połowie pierwszej klasy zdecydowałam o przejściu na nauczanie domowe, liceum nam zamknęli, a ja... zaczęłam żyć na nowo.
Oczywiście, dziecko na edukacji domowej nie ma na co dzień ciągłego kontaktu z ponad 30-osobową grupą rówieśniczą. Nie kisi się w tłoku przez pół dnia, nie musi ,,podszczypywać" i ,,być podszczypywanym" (cytaty z wypowiedzi pani psycholog z TVN). Dlatego stopniowo dziczeje, desocjalizuje się, zamyka w swojej ciemnej bańce.
W czerwcu wyjechałam do Warszawy na spotkanie ze wspaniałymi, młodymi ludźmi z grupy Desocjalizacja, którą poznałam podczas poszukiwania w necie swoich rówieśników w tym samym trybie nauczania - jeszcze nikt mnie nie porwał :'). Zaprosiłam do siebie koleżanki z gimnazjum, z którymi do tej pory spotykałam się raz na ruski rok. Pogadałyśmy miło przy herbatce jak za dawnych lat, pospacerowałyśmy. Odnowiłam kontakty z moją byłą nauczycielką biologii, z którą dość mocno się zżyłam przez lata wspólnych przygotowań do konkursów.
Stałam się o wiele bardziej śmiała i otwarta w stosunku do obcych ludzi. Przez te pół roku zdobyłam więcej znajomości, niż przez 3 lata w szkole. Wiele jesiennych wieczorów spędziłam w klinice weterynaryjnej AGA-Vet, gdzie w zamian za drobną pomoc mogłam przyglądać się pracy weterynarzy w praktyce. Poza tym weekendy spędzałam w stajni, gdzie poznałam mnóstwo nowych koniarzy. Od niedawna także morsuję, pojawiam się na wielu zdjęciach w grupie. Częściej podróżuję. Udzieliłam wywiadu w lokalnym tygodniku na temat edukacji domowej. Zaczęłam dawać korepetycje z biologii i chemii, a przede wszystkim w końcu ziściło się moje marzenie o blogu o edukacji domowej i kanale na Youtube.
I co najważniejsze: nikt mnie do tego nie zmuszał!
Spotkanie członków MPS |
Socjalizacja w szkole to mit.
Przyjrzyjmy się bliżej jej definicji.
,,Socjalizacja (łac. socialis = społeczny) to proces (oraz rezultat tego procesu) nabywania przez jednostkę systemu wartości, norm oraz wzorów zachowań (w wyniku oddziaływań otoczenia społecznego), obowiązujących w danej zbiorowości." ~Wikipedia
Wow! Czytam i nie wierzę. Nie ma tu nic o tym, że muszę przez 12 lat socjalizować się w 30-osobowej klasie w obskurnym budynku, aby radzić sobie w społeczeństwie. Nie muszę codziennie widzieć setki obcych twarzy. Wystarczy zadać sobie proste pytanie: z iloma szkolnymi znajomymi utrzymujesz stały kontakt? Jeżeli więcej, niż z dwoma-trzema, to jesteś szczęściarzem.
Kiedy stłoczysz kilkadziesiąt szczurów na bardzo małej powierzchni i każesz im ze sobą walczyć, nie spodziewasz się raczej, że nagle zaczną się przytulać i wzajemnie miłować, prawda? Nie można nazywać socjalizacją dzieci zwykłej walki o przetrwanie. Zmuszenie człowieka do funkcjonowania w nieustannym ścisku, obracania się we wszystkich możliwych środowiskach, także tych niewłaściwych, nie sprawi, że będzie umiał żyć w społeczeństwie. Czasem wręcz przeciwnie. Czy naprawdę kiedykolwiek spotykamy się z tak dużymi, jednorodnymi grupami poza szkołą, wojskiem i... więzieniem?
Ilość nie równa się jakości. Silne, konstruktywne więzi z najbliższymi i gronem przyjaciół mogą być znacznie bardziej wartościowe. Rodzina to podstawowa komórka społeczeństwa, i to ona odgrywa główną rolę w kształtowaniu norm i wartości młodego człowieka - naturalnie w oparciu o normy i wartości wspólnoty, w jakiej istnieje, a nie sztuczne podziały. Wszyscy inni są w tym procesie pomocnikami. Często dzieci na edukacji domowej mają więcej pozytywnych relacji, niż ich szkolni rówieśnicy, dzięki uczestnictwie w dużej ilości lokalnych inicjatyw, jak harcerstwo, kluby naukowe, drużyny sportowe, grupy artystyczne czy zwykłe życie podwórkowe. Moje życie towarzyskie w ramach dowodu możecie prześledzić na Facebooku, Youtube oraz Instagramie - dzieje się...
Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one...
Nie jest tajemnicą, że szkoła jest zbiorowiskiem osobników przeróżnej maści, spośród których niemałe grono stanowią ludzie niebezpieczni i przyszli degeneraci. Oznacza to przedwczesne spotkanie z szeroko rozumianą wulgarnością, przemocą, odrzuceniem i treściami erotycznymi, co jest na porządku dziennym we współczesnych szkołach. Koledzy mojego brata już w piątej klasie sięgali po szlugi. Pamiętasz jeszcze przykład z patologicznymi rodzinami z pierwszego akapitu?
Najgorsze jest jednak to, że normalnie możemy zwyczajnie powiedzieć: Nara!, jeżeli nie czujemy się w komfortowo w czyimś towarzystwie. W szkole dziecko nie ma szans na ucieczkę przed swoimi prześladowcami ani choćby chwilę wytchnienia w samotności. Jest zapędzone w kozi róg. To rodzi poczucie bezsilności, a wraz z nim bierność i strach, który z czasem może przerodzić się w agresję prowadzącą do kolejnych ofiar.
Nawet całkowicie nieświadomie nasiąkamy wtenczas otaczającą nas złą, nabuzowaną mieszanką energetyczną. Natężenie napięcia w grupie przez złe warunki sanitarne i nieustanne oddziaływanie silnych bodźców stresowych, zarówno psychologicznych (presja ocen, poniżanie), jak i fizycznych (hałas, niedobór/nadmiar światła, temperatura) ciągle przekracza wartość krytyczną. W takiej atmosferze nie jest możliwe rozwiązywanie konfliktów. To jedna z przyczyn odczuwania tak ogromnego, przytłaczającego wyczerpania po całym dniu siedzenia w ławkach i ,,nicnierobienia".
Ogromnie ważna jest dla nas akceptacja ze strony grupy rówieśniczej. Tutaj żadne rozmowy i napominania nie pomogą. Naprawdę, dla nastolatka liczy się to, co powiedzą koledzy o jego nowym smartfonie czy sukience, czy nie zostanie wyśmiany, lub co najgorsze - odrzucony. W tym momencie zostawiamy domowe wartości na wycieraczce i czy tego chcemy, czy nie, mniej lub bardziej przystosowujemy się do standardów grupy, które w miarę upływu czasu stają się tymi nadrzędnymi. Świetnie ilustruje to zjawisko powstawania sekt.
Zło dobrem zwyciężaj!
OK, wiesz już, że dziecko siłą rzeczy przejmuje w szkole pewne szkodliwe schematy działań. Z drugiej strony tak czy inaczej na swojej drodze życiowej prędzej czy później spotka złych ludzi. Wielu będzie próbowało nas złamać, ściągnąć w dół do swojego poziomu, lub wykorzystać do własnych celów. Jaki jest sens odwlekać ten moment i chować młodych pod rodzinnym kloszem? Czy nie lepiej od najmłodszych lat przyzwyczajać latorośl, by mogła nauczyć się radzenia sobie w takich sytuacjach?
Fałsz. Po pierwszej połowie tekstu powinieneś już wiedzieć, że edukacja domowa nie równa się izolacji od świata czy życiu ,,pod kloszem", byleby uniknąć zagrożenia. Zresztą, czy na pewno powietrze w domowym kloszu jest gorsze od szkolnego? To naturalne poznawanie społeczeństwa we własnym tempie, w kontrolowanych warunkach. Zminimalizowanie poziomu stresu edukacyjnego chroni dziecko między innymi przed takimi przypadłościami, jak nerwice, fobie szkolne i depresje dziecięce.
Tutaj niedoceniane są słowa papieża: Zło dobrem zwyciężaj. Wyobraźmy sobie na podwórku silnie dominującego chłopca, niezwykle ciekawego świata buntownika, który lubi się kłócić i nie uznaje żadnych reguł - czyli klasyk. Jego szkolny kolega jest zmęczony byciem pod regularną presją, za wszelką cenę chce udowodnić, że to on jest liderem i zasługuje na 6, nie zna alternatywnych rozwiązań, i od razu włącza tryb ,,walcz".
Dziecko, które nie zetknęło się ze standardową przemocą i nie nabrało niezdrowych uprzedzeń, paradoksalnie nie przyjmie żadnej prowokacji. Takie zachowanie będzie dla niego po prostu dziwaczne, co najmniej niewłaściwe. Na początku może spróbuje pójść na kompromis, przekonywać. A jeżeli to się nie sprawdzi, uwaga - będzie potrafiło odejść! Wykorzysta w pełni potęgę asertywności. Od początku wie, że ma wybór, a to daje mu poczucie bezpieczeństwa w każdej sytuacji. W dodatku nie zamierza marnować swojego czasu.
8 Komentarzy
Awwww, jak miło <33 Świetny tekst!
OdpowiedzUsuńAwwww, jak miło <33 Świetny tekst!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo ^^ Ciebie też miło widzieć.
UsuńPo wizycie w Poradni PP ten artykuł to moje ukojenie nerwów. Dziękuję!
OdpowiedzUsuńJedna z moich córek od września oficjalnie zaczyna zerówkę w ED. Przyznam, że ta socjalizacja mimo że nie przejmowałam się tym nigdy jakoś bardzo, atakuje mnie zewsząd i z kimkolwiek rozmawiam na temat ed to słyszę "a co z socjalizacją". Dzięki za ten wpis, rozjaśnia temat :) Ja jestem po szkolnych fobiach i totalnie nie mam ochoty fundować dzieciom tego samego...
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że szkolne fobie to bardzo przykra sprawa, ryzyko jest spore. Dlatego cieszę się, że mogłam pomóc, i życzę powodzenia :)
Usuńpozdro dziewczyny!
OdpowiedzUsuńsuper wpis
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za odwiedziny na blogu. Zostaw po sobie ślad!
Pamiętaj tylko o netykiecie ;)