Czy protesty są nam potrzebne? Aktywizm według młodych
Post powstał we współpracy z Młodzi Poza Systemem.
To hasło, które zwłaszcza w czasach XXI wieku zyskuje na popularności. Głównie media nieustannie trąbią o wzburzonych lub miłosiernych aktywistach, niemal codziennie organizowane są przeróżne zbiórki, protesty i akcje charytatywne, jesteśmy bombardowani informacjami, które mają na celu podnieść naszą świadomość na temat danego problemu. Za tym wszystkim stoją ludzie w pewien sposób związani z aktywizmem. Tylko co konkretnie to pojęcie oznacza i czy te nierzadko radykalne działania są nam potrzebne do rozwoju?
Active - aktywny, to przeciwieństwo passive - biernego. Zatem z pewnością kojarzy nam się z czynnym działaniem, nie tylko bezczynnym oporem. Zdrowego odżywiania się w domowym zaciszu czy niby-tolerancyjnego zignorowania danego zagadnienia, bez przekazywania go dalej nie nazwiemy aktywizmem. Tu wyłania nam się również kolejna cecha tej działalności: jest głośna, jej echo roznosi się po przestrzeni publicznej, co poniekąd jest jednym z celów w aktywiźmie. Kampanie mogą być organizowane na skalę lokalną, regionalną, krajową lub nawet globalną, ale najważniejszą motywacją dla działania jest we wszystkich chęć wywołania określonych zmian, zapoznania ludzi z naszym punktem widzenia czy przejmowanie inicjatywy w ramach wyznawanych idei; masz rację, taki charakter mają wszelkie zgromadzenia religijne, reklamowe i polityczne, a ich członkowie także są swego rodzaju aktywistami.
Wyobraź sobie przeciętnego Janusza z Grażynką i dwójką dzieci, ot, typowy w miarę pogodny, spoko gość. Pan Janusz poza pracą zajmuje się nieraz takimi rzeczami, jak notoryczne udostępnianie postów politycznych ze swoimi trzema groszami w komentarzu, dyskusje ze znajomymi na temat zmian klimatu podczas których prezentuje i objaśnia akcje przeciwdziałające temu zjawisku, kilka razy do roku uczestniczenie w protestach i sprzątaniu lasu. Mimo że w rzeczywistości egzystencja Janusza jest dość monotonna i nie stara się osiągnąć niczego więcej ponad ten stan ,,leżakowania/lewitowania" w społeczeństwie, te dumne opisy sprawiają, że można go nazwać aktywistą.
Teraz z drugiej strony mamy panią Halinę, kobietę w podobnym wieku (w końcu nie tylko młodzi mogą żyć pełnią życia), również mężatkę z dwójką dzieci. Pani Halina stara się zdrowo odżywiać, trzy lata temu została wegetarianką, trenuje crossfit i pływanie minimum kilka razy w tygodniu, dba o zapewnienie dzieciom tego, co najlepsze, nie zapominając o sobie i dobrej relacji z mężem, uczestniczy we wszystkich szkoleniach w pracy i sukcesywnie robi postępy na prywatnych kursach językowych i o zakładaniu biznesu online, które ma w planach na przyszłość. A jednak nie określimy tej osoby mianem aktywistki! Gdyby stworzyła własnego bloga, na którym promowałaby idee cruelty free, wegańskie czy po prostu aktywnego stylu życia (jak ja, nawiasem mówiąc), zorganizowała akcję pomocy dla schroniska, kontaktowała się z rodzinami potrzebującymi pomocy i pomagała im budować więź, zwłaszcza w ramach wolontariatu - wtedy tak, owszem, moim zdaniem w pełni na nie zasługuje, podobnie zresztą jak nawet ludzie dokładający swoją cegiełkę do przeróżnych internetowych zbiórek na chore dziecko lub skrzywdzone zwierzę. Niby tak mało, a tak wiele znaczy.
Płynie z tego wniosek, iż do zasłużenia na miano aktywisty nie są konieczne takie przymioty, jak inteligencja, pasja, sława, bycie człowiekiem aktywnym, to odrębny temat. Niemniej tylko osoba, dla której aktywizm nie jest tylko teatrzykiem, sposobem na wypełnienie pustki w życiu, lecz jego integralną częścią robi naprawdę wiele dobrego dla świata, co jest istotą tego działania, i ma szanse dodatkowo się na tym wzbogacić. Niekoniecznie finansowo, bowiem uważam, iż najpełniejszą formą aktywizmu jest dobrowolny wolontariat - ostatecznie to my mamy ochotę wcielać swoje przekonania w życie, nikt inny. Po tym etapie może przekształcić się w naszą pracę.
Ostrzeżenie: Wypowiadam się jedynie co do sytuacji w Polsce, nie odnoszę się do innych krajów, których charakteru kulturowego nie znam.
Tłum, ogień, wrzaski, transparenty, gaz pieprzowy, bijatyka, szpital, obelgi, wyzwiska, fake newsy, ofiara przykuta łańcuchami... założę się, że te pojęcia kojarzą ci się raczej ze średniowiecznym barem, podczas gdy to wszystko dzieje się na co dzień zarówno na poziomie mediów społecznościowych w internecie, jak i w rzeczywistości. Te skutki uboczne nie występują z taką częstotliwością, jak nam się wydaje, ale każdy przyzna, że czasami miast realizacji szczytnych celów mamy pożogę, zniszczenie i jeszcze większą przepaść społeczną. Z tej perspektywy tłumienie przejawów radykalnego działania na rzecz zmian i zwiększania świadomości ludzkiej jest całkiem rozsądne.
Tyle że... gdyby nie wieloletnie protesty wszystkich grup społecznych w PRL-u dziś prawdopodobnie wciąż mielibyśmy nałożone jarzmo ZSRR. Gdyby nie działania różnej maści ekologów i przyjaciół zwierząt, stan naszej natury i schronisk był znacznie gorszy. Gdyby nie herbatka bostońska, nie powstałoby USA. Gdyby nie zburzenie bastylii i Wielka Rewolucja Francuska, nie doszłoby do zmiany władzy i pójścia o krok naprzód w demokracji. Gdyby nie marsz solny, nie zniesiono by w Indiach podatku solnego, co polepszyło warunku życiowe ich mieszkańców. Gdyby nie konsekwentne działania chrześcijan w imperium rzymskim, być może chrześcijaństwo nie rozprzestrzeniłoby się na całym świecie i na zawsze zostało w podziemiach. Przykłady można mnożyć w nieskończoność, dodajmy, że w dawnych czasach te rewolucje były znacznie bardziej krwawe. Mimo to ludzie nie wahali się walczyć o swoje.
Po drugie, czy ktoś w ogóle zadał sobie pytanie, czy to naprawdę musi wyglądać w ten sposób? Zauważyłam, że w polskim aktywiźmie istnieją trzy duże przeszkody na drodze do skutecznego protestu.
Pierwszą są przeważnie ludzie, dla których aktywizm nie jest sposobem na zmianę świata na lepsze, lecz na wyładowanie swojej frustracji, lęków, nienawiści czy zabicia nudy. To oni najczęściej opluwają wszystkich naokoło, stygmatyzują i posuwają się do najbardziej brutalnych czynności wobec tych, którzy odważą się mieć inne zdanie. Wszystko oczywiście w imię szczytnych idei.
Kolejny poważny problem stanowi hipokryzja czająca się w wielu działaniach. Doskonały przykład stanowi walka o wolność własnego ciała w maseczkach, która jest jak uczenie miłości do dzieci i równoczesne ich gwałcenie. Zanim zostanę zmieszana z błotem oświadczam, że całkowicie jestem za prawem wyboru, ale odnoszę wrażenie, że ustępuje ono powoli coraz bardziej ogólnym postulatom. Jest to całkowicie naturalny proces w rewolucji, jednak myślę, że należałoby te nowe żądania bardziej doprecyzować. Kończąc temat hipokryzji, może zabrzmi to brutalnie i nieco abstrakcyjnie, ale bez macicy da się przeżyć wiele lat. Bez oddychania najwyżej kilka minut. Jeżeli walczymy o wolność cielesną, najpierw zajmijmy się swobodą oddychania, od której tak bardzo starają się odwrócić naszą uwagę.
Ostatnią przeszkodą jest totalny brak integracji, swoistego pojednania wśród Polaków. Nie potrafimy przejść ponad różnicami światopoglądowymi na co dzień i raz a dobrze zjednoczyć się dla wspólnego dobra, ciągle musimy wypominać sobie różne drażliwe, subiektywne szczególiki z życiorysu (na FB to chyba jakaś specjalna konkurencja). Nie możemy dojść do kompromisu. Zresztą także ustalanie obiektywnych, rozsądnych celów sprawia nam niemałe trudności. Przyznacie to sami, najczęściej skupiają się na konkretnych osobach, nie działaniach systemowych.
Serdecznie zapraszam do dyskusji - podzielcie się swoimi opiniami na ten temat w komentarzach! Pamiętajcie, już w czwartek premiera niespodzianki do bloga, która z pewnością pomoże ci poszerzyć horyzonty! Śledź mnie na Instagramie i Facebooku, aby jej nie przegapić. Tymczasem do zobaczenia!
0 Komentarzy
Dziękuję bardzo za odwiedziny na blogu. Zostaw po sobie ślad!
Pamiętaj tylko o netykiecie ;)